"Nie mam co na siebie włożyć.."
Takie zdanie każda z nas wypowiada co najmniej kilka razy w tygodniu. Niestety, nie jestem wyjątkiem od tej reguły, pomimo tego że tak naprawdę ciężko jest mi cokolwiek z szafy wyciągnąć (przypomina to sklepowy koszmar kiedy to wieszak jest tak obwieszony ubraniami, że wyszarpanie właściwego rozmiaru graniczy z cudem..). Nieważne ile sukienek, bluzek czy spódnic wisi w szafie - są chwile, kiedy to wszystko po prostu przestaje nam się podobać. Co w takiej sytuacji robię ja? Przerabiam!
Nie mówię tu oczywiście o jakichś wielkich przeróbkach, pamiętacie na pewno że maszynę staram się omijać szerokim łukiem. A to chwycę za pędzel i wyczaruję wzór na gładkiej dotąd bluzce, innym zaś razem na sukience powstaną wełniane esy-floresy. Metod jest wiele, a każda z nich da nam to, za czym tęsknimy - coś nowego w szafie! Poniżej zdjęcia moich ostatnich przeróbek.
Zwiewna, gładka bluzka zyskała na atrakcyjności dzięki stadzie barwnych motyli.
***
Szara, luźna tunika (idealna do legginsów) wzbogacona o ciekawy wzór.
***
Baletki ślubne córki. Przed metamorfozą zupełnie gładkie - na ślub idealne, na co dzień - wysoce niepraktyczne! Odżyły dzięki kwiatowym elementom.
***
Zwykła, czarna sukienka. Po przestudiowaniu tegorocznych trendów zdecydowałam się na frędzle i florę.
Jak widzicie nie próżnuję! A w jaki sposób Wy radzicie sobie z nudą w szafie? Nie wierzę, że i Was nie dopada ;)